wtorek, 13 sierpnia 2013

Wakacje z kryminałem / subiektywny przegląd powieści z dreszczykiem.

Jako, że w lecie pozwalam sobie na czytanie "lekkich" lektur, postanowiłam stworzyć listę najlepszych kryminałów, które polecam Wam do poczytania w wolnej chwili, na leżaku, na kanapie i nad jeziorem.
Nie znajdziecie tutaj  sagi Millennium, bo wiadomo, że jest super i każdy to już czytał. Przedstawiam jednak może trochę mniej znane pozycje, jednak bezsprzecznie zasługujące na uwagę miłośników powieści kryminalnych i thrillerów.

1. "Krucyfiks" - Chris Carter - to znakomity, trzymający w napięciu do ostatniej strony kryminał. Bardzo ciekawie prowadzony wątek, różne warianty śledztwa, zaskakujące zakończenie. Książka o seryjnym zabójcy i zagadce, która łączy kolejne zbrodnie w sposób bardzo efemeryczny i trudny do uchwycenia. Klasa!
2. "Zabójczy miesiąc miodowy" - Ronald E. Bowers, Don Lasseter - to powieść z serii "Prawdziwe zbrodnie" i pewnie dlatego tak bardzo ciekawa. Ciekawa pozycja nie tylko dla mściwych i chciwych kobiet, ale i przestroga dla ufnych mężczyzn ...:)
3. "Niewierni" - Vincent V. Sewerski - to druga książka tego autora, jeszcze lepsza niż debiut ("Nielegalni"). Nie znajdziecie chyba kiepskiej recenzji tej książki, więc nie pozostaje nic innego jak tylko ją polecić! Uwaga, jest bardzo wciągająca :)

4. "Bez śladu" - Barclay Linwood - typowy janusz kryminału. Co tu dużo
pisać - bardzo ciekawa powieść o idealnej gradacji napięcia, z ciekawym zakończeniem. Może narracja i język nie są porywające, ale historia, gwarantuję, nadrabia te braki.

5. "Śmierć w Breslau" - Marek Krajewski - kolejna polska pozycja w zestawieniu. Gratka dla miłośników stylu retro, bowiem akcja rozgrywa się w przedwojennym Wrocławiu. Jest to pierwszy tom serii z Eberhardem Mockiem, a z tych, które do tej pory przeczytałam, moim zdaniem, najlepszy.

6. "Naśladowca"  - Erica Spindler - kolejny typowy janusz kryminału, bestseller New York Times i faktycznie zupełnie ciekawa powieść. Polecam wszystkim, którzy mają czas "łyknąć" książkę, bo  bardzo wciąga i dopóki nie rozwikłasz zagadki, ciężko będzie oderwać się od lektury.

7. "Chirurg" - Tess Gerritsen - tę autorkę ogólnie zawsze czyta mi się bardzo szybko, miło i przyjemnie. Nie inaczej jest w przypadku książki pt. "Chirurg", która naprawdę nieźle trzyma w napięciu.

8. "Judaszowe dziecko" - Carol O'Connell - to kryminał, który przeczytałam całkiem niedawno- ciekawa fabuła, wielowątkowość, dużo bohaterów. Trochę za mało napięcia, trochę za długa, ale całokształt jak najbardziej na 'tak'.

9. "Wenus w sieci" - M.J. Rose - tym razem co nieco o pornografii w internecie, czyli temat na czasie w kontekście ostatnich pomysłów premiera Camerona:)

10. "Zatrute pióro" - Agatha Christie - a to już zupełna klasyka. O stale obecnym problemie anonimowości, która umożliwia niszczenie życia innym bez ponoszenia konsekwencji. W sam raz na sierpniowy poranek.




Miłego czytania!

czwartek, 11 lipca 2013

Joanna Sałyga - "Chustka"

„Chustka” to zapis niecałych trzech lat zmagań z chorobą nowotworową. Joanna, tytułowa „Chustka”, to postać niebanalna, bardzo silna i niezwykle ujmująca. Mimo tego, że są wakacje i z reguły nie lubimy sobie psuć nastrojów takimi trudnymi tematami, ja postanowiłam tę książkę przeczytać i co nieco o niej napisać. Nie chcę dokonywać jakiejś wiwisekcji, ale przeczytałam ją  z powodu mojej mamy, która 14 lat temu pokonała chorobę nowotworową i bardzo, bardzo się cieszę, że jest teraz ze mną.


„Chustka” to książkowa forma bloga prowadzonego przez Joannę od pierwszego dnia jej choroby- a właściwie od dnia, w którym dowiedziała się o niej, aż do końca jej zmagań z rakiem. Ta historia bardzo do mnie przemówiła, ponieważ bliskie są mi opisywane przez nią lęki i problemy.
W tej książce jest przede wszystkim prawda. Prawda, którą przekazywała mi mama i prawda,  którą  staram się odświeżać, rozumieć na nowo
Joanna była fighterką, a jej przekaz jest prosty- trzeba cieszyć się z życia i chłonąć każdą z chwil. Może to truizm (Joanna sama śmieje się,  ze pobrzmiewa w niej Paolo Coelho), ale nie zmienia to faktu, iż nie każdy uświadamia sobie znaczenie tych słów. Oczywiście -praca, nauka, dzieci, dom- to wszystko ustawia człowieka bardzo daleko od problemów innych osób, nie pozwala na filozofowanie, bo czas płynie przecież strasznie szybko. I właśnie dlatego powinniście przeczytać tę książkę.

Życie Joanny „z rakiem w tle” nie jest historią o cierpieniu i bólu. Jest historią o miłości i to historią, która rozrywa serce. Opowiada o umiłowaniu Syna, Niemęża (jak żartobliwie określa swojego partnera), Babci, kota i czterech ścian. Opowiada  o nieustannej walce, z której wielu by zrezygnowało. I o byciu kobietą z ambicjami, własnym zdaniem, a także twardymi argumentami na jego poparcie.

Joanna (autorka) dużo myślała o śmierci, ale pisała o niej dość lekko, często ironicznie. Każdy jej wpis to mały krok w jej kierunku, a mimo to ze stron książki tchnie olbrzymi optymizm i odwaga, która motywuje do poważnego wzięcia się za własne życie. Ta opowieść o nieustających badaniach, powikłaniach, spadkach hemoglobiny i upadkach psychicznych poprzeplatana jest zabawnymi anegdotami z codziennego życia, czasem irytacją, drobnymi złośliwościami i tzw. maksimum w minimum.
Jedyne, co nie do końca do mnie przemawia, to wątki "zen" wplatane w historię, ale cóż, wynika to wyłącznie z różnych poziomów wrażliwości- mojej i Joanny.

Nijak nie mogę wypowiedzieć się o języku, o stylu, czy też zaletach i wadach książki, bo tych elementów w niej nie zauważyłam. Po prostu, czytając tę powieść, zwracałam uwagę na inne kwestie. Na spojrzenie drugiej strony- tej chorej na raka, a nie dziecka nieświadomego powagi sytuacji.  Gdy mama była chora, dziwiłam się, ze jest ogolona prawie na łyso i skarżyłam przez telefon, że dziadek każe mi jeść zalewajkę, a ja nie lubię zalewajki i fajnie by było, gdyby mama już przyjechała z tego szpitala i zabroniła dziadkowi dawania mi tej zupy. „Chustka” opowiada o tym jak to wygląda z punktu widzenia osoby dotkniętej tą chorobą- osoby, która prawdziwie docenia chwile. Każdy moment kolekcjonuje, zachowuje w pamięci i wspomina. Przecież nie samymi zmartwieniami człowiek żyje, nie da się nimi karmić, tak by nie zwariować. Joanna pokazuje to w swoich notkach, których realizm trochę konfunduje, ale sprawia, ze czujemy się do granic realnie.


Dzięki opowieściom mojej mamy, a także mamy kogoś innego, czyli „Chustki”, dużo zrozumiałam i dużo się nauczyłam – przede wszystkim tego, że trzeba się badać. Ale również tego, że opieka, towarzystwo i miłość bliskich to najpiękniejsza celebracja życia pod Słońcem.

PS Adres bloga to: http://chustka.blogspot.com/

wtorek, 9 lipca 2013

Charlotte Roche - "Wilgotne miejsca"

Po długiej przerwie, spowodowanej sesją egzaminacyjną i podjęciem wakacyjnej praktyki, wracam do blogowania. W dzisiejszej notce przedmiotem oceny będzie krótka powieść Charlotte Roche pt. „Wilgotne miejsca”. Jest to pierwsza książka tej autorki i jakkolwiek interpretowana i rozumiana, może być określona przede wszystkim słowem „kontrowersyjna”.



„Wilgotne miejsca” zaczynają się od szokującego wyznania: „Odkąd sięgnę pamięcią, mam hemoroidy.” Już parę stron później główna bohaterka deklaruje, że „ u mnie dupa wyraźnie należy do seksu, podlega nowoczesnemu przymusowi golenia, tak jak cipka, nogi, pachy, okolica górnej wargi, wielkie palce u nóg razem z grzbietami stóp”.  Już po tych kilku zdaniach można stwierdzić, iż książka w sposób bardzo dosadny traktuje o cielesności ludzkiej, seksualności, ale również o problemach psychicznych i podejściu do życia.
Powieść Charlotte Roche, mimo wulgarnego języka, nie jest jedynie prowokacją. Autorce bowiem udało się stworzyć powieść dwupłaszczyznową – zawierającą zarówno swoisty przekaz, jak i środki wyrazu, które na pewno nie spotkają się z obojętnością wśród czytelników. 

Moim zdaniem, aby książka była dobra, język którym została napisana musi być bez zarzutu. Musi być piękny. W przypadku „Wilgotnych miejsc” mam jednak spory problem z moim puryzmem językowym. Z jednej strony nagromadzenie wulgaryzmów jest tak duże, że aż razi. Jednakże patrząc na tę kwestię z perspektywy poruszonych przez nią problemów, tenże zabieg jest (niestety) całkowicie uzasadniony. Hemoroidy, depilacja waginy, zawody miłosne, seks analny- to przecież całkowicie ludzkie sprawy. Paradoksalnie jednak bardzo oddalone od jakiejkolwiek analizy. Oczywiście, faktem jest, że pewnych tematów tabu lepiej nie odczarowywać, chociażby ze względu na poczucie estetyki… Jednakże jeżeli ktoś, właśnie dzięki tym tematom może opowiedzieć coś ciekawego- to dlaczego nie?

Bohaterką „Wilgotnych miejsc” jest Helen Memel, typowa dziewczyna z problemami, buntująca się przeciwko całemu świata, pewnie ładna, a na pewno kontrowersyjna. Zwolenniczka seksu, przeciwniczka higieny. Postać balansująca na krawędzi rozpaczy i absurdu.  Autorka stworzyła ją jako kobietę  nieco oderwaną od rzeczywistości, o konturach  na stale wpisanych w powieść, jednak nie tracącą przez to ani krztyny ze swej wyrazistości.

Helen, leżąc na szpitalnym łóżku, dokonuje swoistej wiwisekcji. Prawdę mówiąc, czytając te wyznania, człowiek czuje się jak bohater obrazu „Lekcja anatomii pana Tulpa”, jednak to nie wszystko, co można powiedzieć o uczuciach, które towarzyszą lekturze . Można bowiem odnaleźć w niej również bezbrzeżny smutek i  uczucie beznadziei.  Bohaterka powieści czuje się niekochana i niepotrzebna, a przykre incydenty z przeszłości zaburzają jej dobre samopoczucie i „normalne” postrzeganie świata. Przez te przeżycia Helen staje się karykaturą samej siebie i desperacko próbuje stworzyć nową postać, która lepiej poradzi sobie z otaczającymi ja problemami.

Powieść Charlotte Roche ma jedną, niepodważalną zaletę – czyta się ją jednym tchem. Jest odpowiedzią na zapotrzebowanie sensacji literackiej i analizy problemów dziecka pochodzącego z rozbitej rodziny. Temat może i banalny, ale ujęty w ciekawą formę i całkiem trafnie zinterpretowany.

Polecenie tej książki może okazać się błędem , bo nie jest to powieść dla każdego. Biorąc pod uwagę ilość wulgaryzmów widniejących w książce, chciałoby się rzec, ze należy czytać „Wilgotne miejsca” z zamkniętymi oczami, ale szeroką otwartą głową.

Charlotte Roche
Moja ocena to 6/10


PS Ostatnie zdanie miało kończyć się tak, jak ciało człowieka- nogami.

piątek, 24 maja 2013

George Grisham - "Rainmaker"

Jest taka piosenka zespołu Iron Maiden, przypadkowo zatytułowana „Rainmaker”, która zaczyna się od słów:
„When I was wandering in the desert
And was searching for the truth
I heard a choir of angels calling out my name
I had the feeling that my life would never be the same again
I turned my face towards the barren sun”*

Moim zdaniem te słowa znakomicie oddają sens i duszę powieści George’a Grishama, jeżeli nie najlepszej, to na pewno jednej z lepszych. Nazywanie Grishama idealistą to bardzo delikatne określenie. Parę tygodni temu mój kolega napisał w komentarzu na Facebooku, że „Grisham tworzy nadludzi”. W „Rainmakerze”to stwierdzenie znajduje znakomite odzwierciedlenie, ale właściwie nie ma w tym nic złego. Książka ma bardzo ciekawy przekaz, jest doskonałą odpowiedzią na sytuację w USA w połowie lat 90, a ponadto „nadludzkość” głównego bohatera daję nadzieję na to, że każdy może takim „nadczłowiekiem” zostać. Mimo tego, iż bohater powieści jest zwykłym szaraczkiem wśród prawników, potrafi zebrać w sobie motywację, wiedzę i zmierzyć się z gigantem, z którym praktycznie nie ma szans. A jednak…



Rainmaker to powieść niemalże czterystustronicowa, wielowątkowa i zbudowana według starej i dobrej gradacji napięcia. Główny wątek w powieści rozwija się powoli, ale z kolejnymi stronicami nabiera rumieńców i powoduje prawdziwe utożsamienie uczuć czytelnika z uczuciami bohaterów powieści. Osią powieści jest Rudy Baylor – młody prawnik, który przygotowuje się do końcowego egzaminu adwokackiego i próbuje odnaleźć się w prawniczej społeczności Memphis. Jego „start” nie należy do najłatwiejszych, gdyż palestra jest w tych kręgach bardzo hermetyczna i trudno jest o jakąkolwiek pracę. Rudy, po wielu porażkach, w końcu zakłada kancelarię z Deckiem- mężczyzną po przejściach, bez uprawnień adwokackich i z kiepsko wykształconym kręgosłupem moralnym. Mimo tych przeciwieństw, Rudy’emu udaje się złożyć pozew w sprawie odmowy udzielenie pieniędzy na przeszczep szpiku kostnego przez jedną z firm ubezpieczeniowych. Oprócz tego wątku, powieść zawiera bardzo wiele innych, które dodają powieści kolorytu i budują bogatą fabułę.

W powieści można odnaleźć wiele ciekawostek dotyczących amerykańskiego systemu common law, rozwiązań prawnych i możliwości procesowych. Dla wszystkich zainteresowanych prawem w wersji soft jest to bardzo ciekawa alternatywa wobec opasłych ksiąg pełnych nudnych przepisów.

Kolejną zaletą powieści jest sam tytuł- moim zdaniem genialna metafora młodego człowieka o pozornie małych możliwościach, zdolnego rozpętać prawdziwą burzę w potężnym systemie ubezpieczeń.

Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o minusach powieści, bo byłoby to troszeczkę niesprawiedliwe. Otóż, Rainmaker ma mało satysfakcjonujące zakończenie. Frapujące i w sumie całkiem dobre, ale bardzo nieprawdopodobne. Nie chcę jednak zdradzać fabuły, więc krytykę tej kwestii pozostawię w zawieszeniu.
Inną wadą jest wątek miłosny, który pojawia się w nieodpowiednim momencie powieści pozostawiając nutę niesmaku i wyraźną rysę na fabule. Widać niestety, iż jest on nieco wymuszony, niedopracowany i trochę trąci dramatyzmem w stylu taniego Harlequina. Grisham zdecydowanie powinien pozostać w tagach „prawniczy”, „dramat sądowy” i „doskonałe”, a nie „średnie”, „jęczenie dla gospodyń domowych”, zatem lepiej, by wątki miłosne pozostawić w rękach Danielle Steel.

Kwestią, którą warto poruszyć przy okazji analizy tej książki jest potrzeba sprawiedliwości. Jeżeli prawo ma wypełniać tę funkcję, to jego łamanie powinno być kategorycznie piętnowane, bez względu na kwestie ekonomiczne, czy też emocjonalne. To jest właśnie piękno prawa - dąży do sprawiedliwości, czyli do jednej z podstawowych części tożsamości człowieka. Cieszę się, że Grisham w każdej ze swoich książek, a szczególnie w Rainmakerze, zwraca na to uwagę. To dla mnie, jako studentki prawa, bardzo istotny powód do czytania jego kolejnych powieści.

Ogólna ocena powieści to 8/10. 
A poniżej "Rainmaker" Iron Maiden z cudownym tekstem:





*(Autor tekstu:    Bruce Dickinson,Dave Murray
Tłumaczenie:Kiedy błąkałem się na pustyni i szukałem prawdy
"Usłyszałem chór aniołów wywołujących moje imię.
Miałem uczucie, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo jak przedtem.
Zwróciłem swoją twarz ku jałowemu słońcu."

wtorek, 30 kwietnia 2013

Alberto Moravia - "Rzymianka"

Moravia jest jednym z moich ulubionych pisarzy i stopniowo czytam jego kolejne powieści. Moje serce podbił jednak nie "Rzymianką" a "Kobietą Leopard", którą przeczytałam dwa lata temu. "Rzymianka" jest jednak powieścią jakościowo dużo lepszą, z genialnymi, silnie opisanymi charakterami i prawdziwie wciągającą fabułą.


"Rzymianka" opowiada o życiu młodej, ulicznej kurtyzany Adriany, kobiety o pięknie wyrzeźbionym kręgosłupie moralnym i jeszcze piękniej wyrzeźbionym ciele. Dziewczyna pochodzi z gminu i jest wychowywana jedynie przez matkę, która utrzymuje rodzinę z bieliźniarstwa. Wiedzie im się ciężko, dlatego matka stara się zagwarantować córce lepsze życie, proponując jej pracę modelki. Życie dziewczyny mija na pozowaniu do rzeźb, szyciu bielizny i spotkaniach ze znajomymi.  Adriana, pełna złudzeń, zakochuje się w kamerdynerze Gino skrywającym tajemnicę, która przywiedzie później do zguby zarówno jego, jak i zakochaną w nim dziewczynę.

Książka przedstawia upadek kobiety pięknej nie tylko cieleśnie, ale również duchowo. Czytelnik poznając historię Adriany, razem z nią cierpi i buntuje się na niegodziwość tego świata. Dla dziewczyny żyjącej w czasach Mussoliniego chlebem codziennym nie jest światowa polityka, ból wszechświata czy wiara w wielkich wodzów, a jest nim walka o przetrwanie i chęć zaznania chociażby odrobiny luksusu, który postrzegany jest przez bohaterkę jako czysty dom i możliwość posiadania dzieci. Kobieta, która wabi mężczyzn poprzez uniesienie brwi i zapalenie papierosa, nie wiąże ze swoją profesją jakiegokolwiek wstydu, tylko  smutną prawdę, stanowiącą treść jej życia. Adriana jest pogodzona ze swym losem i sama twierdzi, że została stworzona do oddawania mężczyznom swojego ciała. Mimo ciężkiej pracy, kobieta nie traci jednak dziewczęcości i niewinności, która pozwala jej na zjednywanie sobie ludzi i powiększa grono kolejnych zakochanych w niej  mężczyzn. Jednym z nich jest włoski policjant Astarita, który zżerany wewnętrznymi namiętnościami i skrywanymi pod mundurem lękami i problemami z jednej strony obrzydza Adrianę, a z drugiej prowokuje jej współczucie. Adriana dla swoich mężczyzn jest nie tylko świątynią rozkoszy ale również pełni rolę psychoterapeutki. Jest powierniczką ich smutków i najgłębiej skrywanych tajemnic.

W "Rzymiance" podoba mi się przede wszystkim realizm postaci i to, że autor podkreśla te małe radości, które obecne są w życiu kobiety, nad którą wisi hamartia. Jej wewnętrzne piękno, mimo wielu niepowodzeń i cierpień nie zostaje zniszczone, ale objawia się w ogromie miłości, którą jest zdolna obdarzyć swoich kolejnych mężczyzn. Optymizm głównej bohaterki jest czymś zaraźliwym i pozwala na refleksję ze strony czytelnika dotyczącą tego, że faktycznie czasami jest inaczej niż chcemy, ale co z tego, skoro i tak może być pięknie. Chociażby w naszej wyobraźni.

Moravia nakreślił w sposób dosadny podziały jakie panowały w faszystowskich Włoszech i to, że dla zwykłych ludzi wielka polityka nie ma większego znaczenia, życie toczy się dalej, a codzienne problemy nie dotyczą potyczek na froncie, a walki o kawałek chleba. Główna bohaterka jest dyletantką w wielu kwestiach ale nie w zakresie starań o przetrwanie i uczuć, które drzemią w każdym człowieku. Moravia to wirtuoz w zakresie tworzenia postaci prawdziwych, realnych, na miarę czasów, które opisuje. Dzięki temu, "Rzymianka" jest po prostu powieścią prawdziwą do granic goryczy.

Tę lekturę polecam wszystkim zakochanym w klasykach i wszystkim, którzy lubią klimat rzymskich uliczek i subtelnego kobiecego piękna.
8/10
Alberto Moravia

czwartek, 4 kwietnia 2013

Emmanuel Carrere - "Limonow"


    Od razu chciałabym się do czegoś przyznać. Nigdy nie przeczytałam żadnej książki Limonowa. I właściwie nie wiem co mną kierowało kiedy zdecydowałam się na przeczytanie jego biografii. Zazwyczaj czytam biografie, bo na przykład lubię czyjąś twórczość albo, wręcz przeciwnie- nie lubię, lub chociaż ktoś mnie intryguje. W tym przypadku było zupełnie odwrotnie bo z postacią Limonowa zetknęłam się dopiero przy przystąpieniu do czytania książki o jego życiu. Fakt, to troszeczkę dyletanctwo, ale to niestety prawda.

    Jednakże trzeba powiedzieć to wprost- książka jest super, co nie znaczy, ze Limonow jest super. Miałam duży problem z napisaniem tej opinii, gdyż ciężko jest mi oddzielić postać Limonowa wykreowaną przez autora od obrazu, który powstał w mojej głowie po przeczytaniu tej książki. Jest to powieść skonstruowana nietypowo jak na biografię, gdyż można natknąć się na liczne wstawki dotyczące życia autora, który, próbując wskazać pewne podobieństwa i niuanse łączące go z głównym bohaterem, wpada w trochę za duży narcyzm, który uniemożliwia wyłapanie tej „metafory”. Tzn. nadal nie wiem „co autor miał na myśli”. Oprócz tego, moim zdaniem, mankamentu książka jest naprawdę wartościowa, bowiem samo życie Limonowa jest ze wszechmiar interesujące.  

    To książka o rzezimieszku, sadyście, masochiście, dandysie, cierpiętniku, rewolucjoniście i lekkoduchu z przerostem ego – o człowieku, który był tym wszystkimi i jeszcze paroma innymi postaciami. Jak powieść oparta na takich podstawach może być kiepska? Nie wiem. Ta na pewno jest warta zainteresowania. 

    Oprócz postaci Limonowa, Carrere opisuje też kawał rosyjskiej historii przedstawionej z perspektywy bohemy rosyjskiej lat powojennych, a także paryskich wyższych ”kręgów”. Przewijają się nazwiska Josifa Brodskiego (którego kocham miłością szczerą i wieczną), Sołżenicyna, Nabokova, Wieniczki Jerofiejewa i innych, którym Limonow zazdrościł, ale w głębi duszy podziwiał. Autor biografii nie pozostaje ślepy na ludzi, którzy nie mieli aż takiego życiorysu jak Limonow, jednak mają w sobie jego cząstkę- wskazując w to miejsce na przykład Houellebecqa.

    Jestem urzeczona również tym, że książka mimo swojej swoistej formy nie stała się panegirykiem postaci Limonowa. Wręcz przeciwnie! Autor wprowadza nas w świat Eduarda bardzo dokładnie, ale kreśląc ogólny rys sytuacji wskazuje, że bohater często zachowuje się niemoralnie, a czasami wręcz bezdusznie. I wcale nie jest to wyraz jego światopoglądu, tudzież idei. Czasami wyraża to tylko i wyłącznie jego kaprys albo namiętność, której w swoim braku skromności nie potrafił stłumić.

    Autor, chociaż Francuz z pochodzenia, wykazuje się bardzo dużą wiedzą na temat Rosji i jej charakteru. Udaje mu się zobrazować atmosferę jaka mogła panować tuż po wojnie i tę, która panuje teraz. Jako młoda kobieta nie mogę powiedzieć czy pisze on (autor) całą prawdę i tylko prawdę, ale jest raczej przekonujący. Więc czemu by nie przeczytać tego, co ma do powiedzenia?

    Książka podoba mi się z wielu względów, ale trochę tez dlatego, że jest po prostu modna. Rosja powoli staje się modna i dlatego jest to „pozycja obowiązkowa” dla każdego szanującego się mola książkowego.
Gorąco polecam, a ocenę wystawiam dobrą- 8/10

    Zainteresowanym postacią Limonowa polecam wywiad z nim, który znajduje się TUTAJ.

PS Jak to fajnie prowadzić bloga po swojemu i nie musieć pisać jakichś pierdół o autorze ;)

wtorek, 2 kwietnia 2013

John Boyne - "Chłopiec w pasiastej piżamie"


Książek o obozach koncentracyjnych i okrucieństwach wojny powstało wiele. Sama przeczytałam pewnie z piętnaście. I jakkolwiek każda z nich jest  poruszająca, to „Chłopiec w pasiastej piżamie” jest naprawdę oryginalny. Decyduje o tym przede wszystkim fakt, ze narracja prowadzona jest z perspektywy kilkuletniego chłopca.

 Bruno jest synem esesmana,  kierującego obozem w Auschwitz. Chłopiec nie ma świadomości ogromu zbrodni, która dzieje się każdego dnia pod jego oknami. Widzi tylko tłumy ludzi ubranych w takie same „piżamki” o smutnych wyrazach twarzy i szarej cerze. Widzi wiele dzieci, które, ku jego zdziwieniu, nie bawią się, nie grają w piłkę, tylko chodzą w równych kierunkach z miejsca na miejsce.  Chłopiec nie może pogodzić się z tym, że musi tkwić samotnie w swoim domu, podczas gdy tyle dzieci jest „po drugiej stronie”. Dzieci takich jak on, z którymi mógłby się bawić…

Historia jest zbudowana na tyle interesująco, że nie zamierzam zdradzać zakończenia powieści, gdyż czytelnik straciłby całe zaskoczenie jakie niesie ono ze sobą. Chciałabym jednak mocno podkreślić, że takie książki zdarzają się rzadko. Mówi się, ze o okrucieństwach wojny powinno się pisać wprost, nie koloryzować, żeby nie zaburzać „prawdy”. Jak jednak odnieść do tego samą „prawdę”, która, przecież, jest tak bardzo relatywna…? Autor pokazuje „prawdę” dziecka, które wiedzie spokojne życie w pełnej rodzinie, bez widma głodu, ubóstwa czy braku środków do życia. I mimo, iż Brunonowi niczego nie brakuje, to, w całej swojej niewinności, zaczyna dostrzegać rzeczy niepasujące do całej układanki. Zaczyna zadawać sobie pytania: czym te dzieci różnią się ode mnie? Dlaczego chodzą w piżamkach po deszczu? Dlaczego nie mogę się z nimi bawić? Otrzymuje odpowiedź w zasadzie prostą, jednak bardzo enigmatyczną. „Bo to Żydzi”.  Dziecko jednak nie rozumie do końca znaczenia tego słowa. W umyśle dziecka nie istnieje tego typu klasyfikacja –on widzi drugiego człowieka- z nosem, parą oczu, ustami, rękami, nogami i tułowiem. I brak jakichkolwiek powodów, które mogłyby ograniczyć jego naturalną ciekawość wobec niego. Z „chłopca w pasiastej piżamie” można wyciągnąć jedną bardzo prostą lekcję: to nienawiść i zazdrość rodzi podziały. To chęć uzyskania władzy niszczy i degeneruje człowieka. To kompleksy, przecież tak bardzo bliskie każdemu człowiekowi, rodzą brak akceptacji dla odmienności. Widzi to dziecko, a dlaczego nie mogą dostrzec tego dorośli? Może faktycznie sporo racji miał Locke twierdząc, ze rodzimy się „czystą kartą”…?

Myślę, że oprócz ciekawej perspektywy, interesującego języka i frapującego zakończenia najważniejszym przesłaniem jest właśnie to, które opisałam. Może to trochę banał, pewnie tak, ale to banał, o którym nie można zapominać zwłaszcza teraz, w czasach, które tolerancji specjalnie nie sprzyjają.

Ogólna ocena to 8/10, czyli jesteśmy już bardzo blisko ideału…


piątek, 22 marca 2013

Ernest Cline - "Player One"

Niedawno skończyłam czytać książkę autorstwa Ernesta Cline'a pt. "Player One". Jest to jego pierwsza powieść, a już podpisał umowę na jej ekranizację. Moim zdaniem świadczy to o książce bardzo dobrze.
Jest to powieść w klimacie science-fiction i mimo, ze nie jestem fanką tego gatunku, to "Player One" bardzo mi się podobała.

Ale zacznijmy od początku... Akcja powieści toczy się w roku 2045- trawionym wojnami nuklearnymi, zniszczeniem, powszechną niezgodą i podziałem. Alternatywą dla życia w rzeczywistości jest gra OASIS, która ma za zadanie symulować prawdziwe życie, ale nieco ulepszone. Z lepszą grafiką, i setkami równoległych światów. Jest tam, między innymi, wirtualna szkoła, są także przeróżne gry - stare i nowe, są sklepy, pojazdy i tak dalej... W tejże grze, gdzieś między sektorami planet, ukryte zostało tzw. "wielkanocne jajo". Tenże najznamienitszy ze wszystkich artefakt, oprócz magicznej mocy i wszystkich tych geekowskich wartości, które ze sobą niesie, stanowi jednocześnie czek na 120 miliardów dolarów. Ta kwota została ustanowiona przez autora OASIS jako spadek dla osoby, która jako pierwsza znajdzie jajo.

Nie zamierzam zdradzać dalszej części fabuły, gdyż byłoby to nie fair wobec osób, które zamierzają przeczytać "Player one". Ja polecam tę książkę przede wszystkim dlatego, ze nie jest pisana tylko i wyłącznie pod młodzież. Jest bardzo uniwersalna i porusza tematy, które dotyczą wszystkich ludzi niezależnie od wieku. I tak w wirtualnym świecie mamy do czynienia z rasizmem, homofobią, podziałem na "plebs" i "patrycjuszy". Mamy komunistkę, idealistę, okrutną korporację i duże pieniądze,
Faktem jest, że literaci lubią w roli czarnego charakteru obsadzać korporacje. Tym razem nie mamy, jak to zwykle bywa, do czynienia z laudacją wobec socjalistycznego modelu kształtowania rzeczywistości społeczno-politycznej, ale z pewnego rodzaju propozycją. Książka "Player one" niesie ze sobą swoiste  rozdarcie w tej kwestii i pozwala czytelnikowi wybrać odpowiadający jego upodobaniom model rzeczywistości. Co więcej- pozwala mu stworzyć nową.

Warto jeszcze podkreślić rolę jaką pełni w powieści język autora. Otóż, jest on bardzo plastyczny i nawet mnie, jako laikowi w sprawach gier, kuje w głowie wizję wirtualnego świata, w którym odzwierciedleniem naszego ego jest awatar. Myślę  ze to głownie język doprowadził do tego, że tak szybko Cline podpisał kontrakt na ekranizację tejże książki.
Wydaje mi się, ze autor powieści dobrze się bawił przy jej pisaniu. Umieścił w niej bowiem wszystkie najbardziej kultowe symbole swojej młodości. I dzięki temu przypominamy sobie co nieco o zespole Rush, o grze Dungeon & Dragons i o wielu różnych rzeczach, które zaczynają powoli wracać do łask. Książka jest modna, na czasie i po prostu fajna. Najzwyczajniej w świecie fajna.

Na sam koniec mojej minirecenzji zostawiłam sobie fenomen głównego bohatera. W tej powieści główny bohater jest w pewnym sensie tradycyjny- wyróżnia się bowiem odwagą, pomysłowością, inteligencją i polotem. Jest jednak geekiem. Nerdem. Życiową ofiarą losu, mającą problemy z życiem w społeczeństwie. I właśnie to czyni go postacią na miarę naszych czasów.

Wadą książki jest, moim zdaniem, jej zakończenie. Ale to pozostawię pod osłoną tajemnicy.
Ogólna ocena : 6.5/10.

niedziela, 17 marca 2013

Powitanie i krótko o "Ojciec.PRL"

Na samym początku bloga i już w pierwszym akapicie (również pierwszego) posta, chciałabym przywitać wszystkich miłośników literatury i szeroko rozumianego tekstu pisanego.
Na moim blogu będę prezentować przeczytane przeze mnie książki i oceniać je na podstawie subiektywnych odczuć i wiedzy jaką udało mi się zdobyć w związku ze stale rozwijanymi przeze mnie zainteresowaniami.

Książki uwielbiałam już od 3 roku życia, kiedy to wzorując się na mojej wiecznie zaczytanej mamie, próbowałam czytać litery, konstruować z nich słowa i łączyć w zdania. Kiedy oswoiłam się już z alfabetem, zaczęłam regularnie błagać siostrę, by prowadzała mnie do biblioteki. Biblioteka była wówczas dla mnie swoistym rajem, gdzie miłe panie, poruszając się sprawnie między regałami, udostępniały mi tajemnicze światy, historie o bohaterach, księżniczkach i czarach. Pachniało zawsze nadszarpniętymi zębem czasu stronicami i, w zależności od pory roku, śniegiem wnoszonym na butach lub słońcem mieszkającym pod spoconymi nieco pachami ludzi zaglądających do wypożyczalni.
W mojej ukochanej osiedlowej bibliotece pracowała wówczas Pani, która zawsze polecała mi znakomite książki, odpowiadające w pełni potrzebom mojej wyobraźni. Pamiętam zwłaszcza książkę pt. "Matylda". Czytałam ją chyba z sześć razy. Od tamtej pory stałam się fanką książek, a w podstawówce pisałam nawet jakieś swoje opowiadania o Ciniakach, którzy mieszkali pod łóżkiem. Zaowocowało to później tym, ze wzięłam udział w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego i pod czujnym okiem mojej wychowawczyni rozwijałam swój zmysł estetyczny. Teraz, będąc na studiach prawniczych, nie mam już zbyt wiele czasu na poznawanie literatury w tak dużym zakresie jak kiedyś, jednak nadal staram się każdą wolną chwilę poświęcać na czytanie. Konsekwencją tego jest ten blog.
Chcę pisać o książkach, które przeczytałam przede wszystkim dlatego, by o nich nie zapomnieć. Ale również dlatego, ze lubię się dzielić moimi spostrzeżeniami, a zatem... Do roboty!

Książką, od której chciałabym zacząć jest przeczytany przeze mnie ostatnio "Ojciec.PRL" autorstwa Wojciecha Staszewskiego. Jest to dosyć krótka powieść o dojrzewaniu w czasach PRL-u o budowaniu kontaktów ojca z synem, o normalności, o cierpieniu i o charakterystycznym dla pokolenia PRL milczeniu. Milczeniu w sprawach ważnych- miłości, wartości, seksu, zakazów i nakazów.
Ja urodziłam się w roku 1993 i dla mnie PRL jest zbiorem opowieści przekazywanych mi przez mojego tatę. O tym, ze miał fryzurę jak Paul McCartney, o tym, ze w klubie z kolegami słuchali Dżemu i wyzywali się od Gojów lub Żydów (w zależności oczywiście od pochodzenia), o peweksie, o wyjazdach do NRD w poszukiwaniu lepszego życia. O pierwszych dżinsach, o pierwszych miłościach. Bardzo podobnie jest w książce Staszewskiego. Nie ma w niej nic o poświęceniu, o bohaterstwie z całym jej patosem i apoteozą. Wszystkie te wartości wskazane są w powieści niemal mimochodem, dokładnie tak jak w opowieściach mojego ojca. Staszewski ukazuje postać taty z perspektywy syna- początkowo malutkiego, myślącego, ze czytanie kryminałów to grzech, a potem szesnastoletniego- noszącego dzwony, oglądającego "Hair". Syn z "Ojciec.PRL" to taki mój tato. Dlatego tak ciekawie się to czytało.
Staszewski stworzył powieść przede wszystkim wzruszającą. Powodującą u młodych czytelników zdziwienie i podziw dla rodziców. Z jednej strony jestem niezwykle wdzięczna pokoleniu moich rodziców, ze dzięki nim mam okazję żyć teraz w wolnej Polsce, w której szanowane są prawa człowieka, a konstytucja naszego kraju jest rzeczywista. Z drugiej strony moje pokolenie nie może być już bohaterskie. Czas bohaterów minął, a nam został czysty pragmatyzm. Znajdują się oczywiście czasem tacy outsiderzy, którzy zaczytują się w Hłasce i twierdzą, ze nigdy nie wpiszą się w schemat karierowicza dbającego tylko o swoje mieszkanko na Białołęce i srebrną służbową corsę. Tylko, ze zazwyczaj są to zwyczajni kołtuni, bez pomysłu na przyszłość, próbujący zatrzymać czas marzeniami o jakimś "innym" życiu. Pozostało nam zatem czytanie książek o cichych bohaterach-naszych rodzicach, którzy radzili sobie w idiotycznym systemie i mimo wszelkich trudności budowali fundamenty naszego życia.

Warto jeszcze wspomnieć o drugiej płaszczyźnie tejże powieści, a mianowicie o perspektywie dorosłego już syna zajmującego się schorowanym ojcem. Nie sposób nie skojarzyć tego z nowym filmem Hanekego pt. "Miłość". W "Ojcu.PRL" rolę kochającego męża pełni kochający swego ojca syn. Smród fekaliów, nieporadność i demencja starca nie przysłaniają Synowi wartości tego człowieka, którym jest Ojciec. Książka pokazuje miłość ponadczasową, bezwarunkową, opierającą się na wzajemnym poszanowaniu i pomocy.Są to wartości, które wymagają stałego podkreślania, które powinny być wskazówką dla rodziców w zakresie wychowania dzieci i traktowania innych ludzi.
Brawo, Panie Staszewski!